Odwiedzin: 2804498 
 
Meteo











































  Klapa  
  Klapa
Wspomnienia Hieronima Kosmowskiego z lotu balonu „Poznań” w pierwszych krajowych Zawodach o Memoriał im. płk. Franciszka Hynka

Tytuł ma swoją wymowę, ale nawiasowo należy dodać, że powodem przysłowiowej "klapy" była nie tylko źle działająca klapa balonowa, ale i zacięcie rozrywacza, o czym później. Nic nie wróżyło, że przeżyjemy niełatwe chwile w powietrzu i na ziemi. Piękna pogoda, normalny start, normalne dwie godziny lotu przy dużej oszczędności balastu (21 worków). Za nami balon „Katowice”, pod nami 80 metrów niżej balon „Syrena”, który chwyciwszy dobry wiatr, wyraźnie nabiera szybkości. Kapitan załogi balonu Poznań inż.
Stefan Makné decyduje się zejść na wysokość „Syreny”. Jedno sekundowe otwarcie klapy z tysiąca czterystu metrów schodzimy do tysiąca trzystu metrów. I my, podobnie jak „Syrena” chwytamy dobry wiatr, ale schodzimy niżej. Równoważenie wysokości balastem nie zdaje się na wiele. Nie jesteśmy z tego zadowoleni. Inż. Zbyszek Laszkiewicz, prowadzący nawigację, mówi: Stefku, wysypmy cały worek. Jeżeli nasze podejrzenie, że klapa nawala jest słuszne to po osiągnięciu dużego pułapu ujawni się stała tendencja opadania a wtedy ...

Nikt nie powiedział słowa, ale wszyscy czterej wiedzieliśmy, że wtedy będziemy musieli wycofać się z zawodów. Wysypaliśmy cały worek. Poszliśmy na prawie dwa tysiące metrów w górę i znowu wyraźne opadanie.

Patrzę na zegarek, godzina 9-ta 56 zrobiło nam się smutno, mnie może nawet bardziej, niż kolegom … bo przecież oni mieli już kilka ładnych lotów, a ja … egzamin po kursie teoretycznym i … nic więcej.

Kolega Zdzisio Kunstman na zmianę klnie i pociesza mnie. Trudno! Bez słowa godzimy się z decyzją
Stefku: Polecimy sobie jeszcze chwilę, tak długo jak się da a potem … Nasypali piasku! Wylądujemy! Lecimy więc, uzgadniając teren z mapą. Z naszych obliczeń wypadło, że około godziny 11.45 trzeba nam będzie lądować w okolicy Ligowa (128 km od Warszawy). Lecimy nad terenami dogodnymi do „siadania”. Balastu coraz mniej. Mamy już wreszcie tylko 4 worki, niezbędne do manewru lądowania. Stefan wydaje rozkaz: Zbyszek przygotuj rozrywacz!

I tu dopiera „klapa”! Lina od rozrywacza z całych sił szarpnięta przez Zbyszka, który ma najwięcej krzepy z nas wszystkich, ani rusz! Ciągniemy w dwójkę, we trójkę, ciągniemy wszyscy czterej: Nic! Jesteśmy już tylko 200 metrów nad ziemią. Opadania dobre: 2 i pół m/sek. Przeniosło nas przez gałęzie olszyn, nad potoczkiem. Siedliśmy na kartoflisku. Po paru sekundach - gdy w czwórkę mordowaliśmy się bez skutku z linką rozrywacza, powlokło nas a potem poderwało na 4-5 metrów w górę. Powtarzało się to kilkakrotnie. Zdzisław uwiesił się na lince klapy. Słusznie! Jedyna to już tylko możliwość wypuszczenia gazu a my trzej dalej mocujemy się z liną rozrywacza. Podskoków i uderzeń coraz więcej.

Wymiotło z kosza
Stefka. Kiedy się to stało nie potrafię określić. Faktem jest, że nadspodziewanie szczęśliwie, nie zrywając drutów linii wysokiego napięcia a tylko skrzywiwszy koszem słup, dość mocno uderzyliśmy w ziemię.

W tym momencie wymiotło Zbyszka parę sekund po tym Zdzicha, który obu rękoma trzymając linkę klapy opierał się nogami o dno kosza. Kosz pozbawiony większej części załogi wzbił się w powietrze. Znalazłem się na wysokości 1.800 metrów. Na uprzęży zaczepiłem piersiowy spadochron. No cóż? W razie czego, to się skoczy. Ale stwierdzam, że powinno się bez tego obejść. Bo w tej chwili przypomniałem sobie słowa moich wykładowców. Będą miał dla nich wdzięczność przez całe życie, po prostu słyszałem, jak mi radzą, co mam czynić: Sprawdź opadanie - sprawdziłem: 5 m/sek. Za dużo. Zamknąłem klapę, ale przecież gaz ciągle przez nią uchodził.

A linka od uzdeczki, to pies? Acha! Trzeba ją przeciąć. Powłoka powinna wtedy stać się, jakby spadochronem. Nóż uwieszony w koszu, gdzieś tam przy wleczeniu po ziemi, diabli wzięli, ale od czego ręce? Urwałem linkę od uzdeczki. Powłoka wklęsła. Za parę sekund przybrała wyraźny kształt otwartej czaszy spadochronu. Opadanie? dwa i pół m/sek. Odetchnąłem. Ziemia rośnie. Nie boję się. Siądę na pewno w tej młodej sośninie. Jeśli nawet powlecze mnie do tego starego lasu, będą to już ostatnie „podrygi” bardzo już chudego balonu. Starczy mi czasu, aby linkę od klapy przywiązać do burty kosza. Jeśliby mnie nawet i wymiotło balon już nie poleci. Powinienem go uratować. Stało się tak, jak się tego spodziewałem. Siadłem w młodniku za m.SKEMPE. Balon zawisnął na koronach pierwszych dwóch drzew starego lasu, częścią powłoki. O pień uderzyłem koszem, ale nienazbyt silnie.

Reszta to już, jak zwykle. Nigdy nie zapomnę uśmiechniętych twarzy
Stefka, Zbyszka i Zdzicha, kiedy niedługo po tym byli już przy mnie. Przyjechali autem z Ligowa odległego o 12 km od mego ostatecznego lądowania. Zgodnym chórem ryknęliśmy jedną zwrotkę naszego hymnu baloniarzy:

Każdy z nas to kamień młyński
Gdy rozrywacz trzeba rwać - tra ta ta ta
Ale uczy nas Burzyński - ale uczy nas Burzyński
Jak z tym sobie radę dać.
Bo baloniarską brać, bo baloniarską brać
Na własny „hymn”, względnie marsz swój stać!

Hieronim Kosmowski

 
do góry

 
Zlot Gigantów 2019
Grupa Akrobacyjna Żelazny
Oœrodek Szkolenia Lotniczego Żelazny 6
Rezerwacje obeiktów sportowych (squash, tenis, bowling) w ramach Studium Wychowania Fizycznego Politechniki Poznańskiej
Beata Choma
Latanie precyzyjne. Aeroklub Poznański
77 Szkoła Bezpiecznego Latania
SAE AeroDesign Politechnika Poznańska
Gliding Team Klinika Kolasiński
www.aerofoto-kaczmarczyk.com
Akademicki Klub Lotniczy Politechniki Poznańskiej
Akademicki Klub Lotniczy UAM
lotniczapolska.pl
CityZen
QR www.aeroklub.poznan.pl