12.03.2012
- poniedziałek
Godzina 7:30 czasu polskiego. 3-litrowe V6 cicho pomrukuje, gdy nasza
aeroklubowa Caravella mknie po autostradzie w kierunku lotniska Warszawa-Okęcie.
Niestety monotonia gładkiej autostrady oraz ciągłe postękiwanie Macieja na temat
jego pełnego pęcherza usypia pilota Wojtasa. W efekcie, zdani wyłącznie na
niezbyt dokładną nawigację w telefonie Grzesia, naszego kierowcy, ostatnie 50
kilometrów trasy pokonujemy po szutrze i resztkach asfaltu, wydziurowanych
niczym dźwigary po ataku Tak'O Wałczersa.
Gdy w końcu szczęśliwie docieramy do celu, dowiadujemy się że nasz pośpiech był
zbyteczny – otrzymujemy informację że samolot lecący w kierunku Londyn-Heathrow
oderwie się z płyty warszawskiego lotniska z 40-minutowym opóźnieniem. ?eby
stracić nadmiar czasu eksplorujemy wszystkie zakamarki warszawskiego lotniska,
natykając się na dwie wyszczerzone France.
Około godziny 18, czasu obowiązującego w Londynie kpt. Godzina sadza maszynę na
pasie lotniska Heathrow z godzinnym opóźnieniem. Chyżo ruszamy w kierunku stacji
metra, którym przemieszczamy się przez najbliższe 2 godziny do centrum.
Docieramy do mieszkania kuzynki Macieja, która zgodziła się nas przenocować w
nadziei, że nie zasiejemy chaosu ani zniszczenia. ?eby zminimalizować czas
ekspozycji mieszkania na destruktywne działanie niektórych członków ekipy,
Maciej pospiesznie wyprowadza załogę na zewnątrz, by rozpocząć bardzo intensywne
zwiedzanie.
Proces zwiedzania rozpoczynamy od wizyty w pobliskim sklepie, gdzie zakupione
zostają przedmioty niezbędne do rytualnej inicjacji wyjazdu - puszki wypełnione
po brzegi ambrozją - Doktorem Pepperem. Każdy z uczestników jest zmuszony wypić
ze smakiem całą zawartość swojej puszki, by stać się oficjalnie częścią ekipy.
Po zakupach ruszamy truchtem by obejrzeć Big Bena, Tower Bridge, London Eye,
London Bridge, Piccadily, oraz wnętrze pobliskiego MakDonalda. Z pełnymi
brzuchami, zmęczeni po biegu przez Londyn, kładziemy się spać. Jutro o 7 rano
ruszamy dalej.
13.03.2012
- wtorek
O godzinie 7 wszyscy wyspani ochoczo zrywamy się z legowisk. Ten dzień będzie
długi i męczący, więc trzeba porządnie się najeść. Na szczęście wczoraj
zakończyliśmy dzień zakupami składającymi się z zapasu DrPeppera, bochenka
chleba i "pysznej" mielonki (bardzo niedrogiej). Wcinamy nie rozwodząc się za
bardzo nad składnikami z których powstał nasz posiłek i ruszamy metrem na
Heathrow.
Odprawa i boarding przebiegają nadzwyczaj sprawnie, nigdzie nie czekamy dłużej
niż 15 minut. Rozsiadamy się w umiarkowanie wygodnych fotelach klasy ECONOMY i
pełni optymizmu szykujemy się na pozostanie w nich przez najbliższe 12 godzin.
Lot nie obfituje w ciekawe wydarzenia. Wojtek dostrzega ślady wycieku oleju na
jednym ze skrzydeł, jednak najwyraźniej zbyt małego, by w jakikolwiek sposób
zakłócić spokój obsługi samolotu. Dowiadujemy się od pilota, że dzięki dobrym
wiatrom dotrzemy na miejsce nieco wcześniej niż przewidziano.
Około godziny 18 lokalnego czasu (2:00 w Polsce) dojeżdżamy autobusem do
wypożyczalni samochodów, by odebrać wcześniej zarezerwowanego Dodge'a.
Dystans dzielący wypożyczalnię od naszego motelu pokonujemy przez 2 godziny,
jadąc dość zatłoczonymi drogami Los Angeles. Całą drogę towarzyszy nam dziwny
świst wydobywający się z samochodu, ewidentnie mający związek z prędkością
samochodu, zmieniający się czasem podczas zmian biegów. Samochód ma na liczniku
50 tys mil i mniej niż 2 lata, ale jest wyprodukowany zgodnie z lokalnymi
standardami motoryzacyjnymi - tanio, szybko i niekoniecznie starannie. Mamy
nadzieję, że nie zatrzymamy się na jakimś odludziu z rozkraczonym automatem. By
wyeliminować negatywny wpływ tajemniczego dźwięku na nasze samopoczucie
podkręcamy głośność radia i delektujemy się latynoskimi hitami.
Po dotarciu do motelu rozdzielamy się na 2 drużyny. Wuja, Kuba, Mateusz i Maciej
zostają na miejscu i zajmują się poprawieniem staniu higieny osobistej,
natomiast Wojtek z Bartkiem jadą odebrać skrzynię z naszym sprzętem. Koło 21
idziemy na spacer do pobliskiego Burger Kinga i dobijamy się podwójnymi
Whooper'ami, suto zakrapianymi paskudnym eliksirem Doktora Peppera.
14.03.2012
- środa
?eby odespać czas spędzony na
podróżowaniu postanowiliśmy wstać przed 9. Zebraliśmy się i wyruszyliśmy na żer.
Niestety na motelowym
szwedzkim stole stały tylko 4 muffiny i 2 dzbanki ciemnego płynu, który
Amerykanie mylnie nazywają "kawą".
Umiarkowanie usatysfakcjonowani wsiedliśmy w naszego VANa żeby poszukać jakiejś
kanapkodajni. Zajechaliśmy pod pobliskiego Quiznos'a, i odczytaliśmy napis na
drzwiach mówiący: "otwarte od 10:00am".
Nie pozostało nam nic innego, jak splądrować pobliski supermarket i pozyskać
składniki niezbędne do wykonania kanapek na własną rękę. Wyposażeni w reklamówki
z żywnością zasiedliśmy przy stole obok motelowego baseniku i zainicjowaliśmy
procedurę pałaszowania.
Po jedzeniu zabraliśmy się za robienie bałaganu w jednym z pokoi.
Gdy już zadbaliśmy o to, by czuć się jak u siebie w modelarni, poskładaliśmy w
całość model klasy Micro i wyruszyliśmy w kierunku lotniska, na którym za kilka
dni rozegrane zostaną zawody. Po drodze zahaczyliśmy o sklep modelarski, by
dokupić Mikrasowi kółeczka. W tym roku model Micro nie może startować z ziemi,
ale Wojtas uznał że najlepiej będzie dokonać wszelkich niezbędnych regulacji
modelu startując kulturalnie z pasa, a wyrzuty z ręki potrenujemy później. W
wyniku szybkiej przeróbki nasz samolot zyskał iście komiczne podwozie.
Regulacje zajęły nam pół dnia. Wykonaliśmy 8 lotów testowych, między którymi
wprowadzaliśmy niezbędne poprawki. Pilot zapoznawał się z charakterystyką
samolotu i z warunkami terenowymi. Zaskoczył nas duży ruch
panujący na lotnisku. W środku tygodnia, przed południem, trzeba było czekać w
kolejce do startu. Oprócz naszej różowej pokraki na niebie pojawiały się modele
akrobacyjne, odrzutowe, śmigłowce, trenerki, a nawet eskadra czterosilnikowych
bombowców z IIWŚ. Pogadaliśmy z lokalnymi pilotami, którzy poinformowali nas o
złej prognozie pogody na nadchodzący weekend - ma padać. Kilku z nich udzieliło
nam dość pomocnych rad, dotyczących ustawiania naszego małego samolotu.
Oprócz tubylców na lotnisku pojawiła się ekipa całkiem podobna do naszej (tyle
że większa, no i z dziewuchami w składzie). Powiedzieli, że reprezentują
jakąś uczelnię techniczną z Turcji. Postanowili przygotować tylko samolot klasy
Micro. Będzie to ich pierwszy start w tym konkursie. Obejrzeliśmy ich sprzęt,
podpytaliśmy ile dźwiga i ile waży. Uznawszy że nie stanowią dla nas
najmniejszego zagrożenia wróciliśmy do pracy nad naszą maszynką.
Około godziny 16:00 postanowiliśmy zakończyć zabawę. Z lotniska powoli wyganiał
nas wzmagający się wiatr i głód. Po drodze do hamburgierowni zahaczyliśmy
jeszcze o sklep modelarski, by kupić kilka gadżetów do naszego samolotu klasy
Regular. Na budynku w którym znajduje się sklep odnaleźliśmy banner reklamujący
dość ciekawe, alternatywne środki medyczne.
W sklepie natknęliśmy się na ekipę z Indii. Ich samolot sprawiał wrażenie
niedokończonego... albo właściwie ledwo rozpoczętego.
Jak co roku, tak i tym razem odnaleźliśmy sporo ciekawych znaków drogowych.
Jeden z nich mówi, by nie skręcać w prawo na czerwonym świetle. W Ameryce zwykle
można skręcać w prawo niezależnie od koloru światła na sygnalizatorze, więc nikt
się tym znakiem nie przejmuje i wszyscy skręcają pomimo zakazu.
Po przyjęciu serii bomb kalorycznych w In'n'Out'cie wróciliśmy do motelu, by
zająć się pisaniem relacji i poskładać Regular'a.
15.03.2012
- czwartek
Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy w dziwny sposób.
Wujasowi coś poprzestawiało się w głowie i postanowił pobudzić wszystkich koło
godziny 6. Wuja pewnie myślał, że to będzie zabawne, ale udało mu się jedynie
wzbudzić gniew niektórych członków ekipy.
Po śniadaniu podzieliliśmy się na 3 zespoły. Wojtas z Mateuszem zostali w
motelu, by dopracowywać prezentacje na jutro. Bartek z Kubą wybrali się na
shopping do marketu budowlanego, po kilka niezbędnych sprzętów i paczkę
kolorowych trytytek.
Maciej
z Wujem zajęli się katowaniem modelu Micro na lotnisku. Dziś, zgodnie z planem,
trenowali start z ręki. Wuja opracowywał technikę wyrzutu, a Maciej ćwiczył
lądowania samolotem pozbawionym podwozia. W międzyczasie dorzucali do
przestrzeni ładunkowej sztabki stali, ale nie mieli przy sobie wagi, więc nie
wiedzieli za bardzo z jakim obciążeniem ćwiczą. Po powrocie z lotniska wrzucili
balast z ostatniego lotu na wagę, która wyświetliła 1580g. Całkiem dobrze,
biorąc pod uwagę fakt, że pusty samolot waży około 380g.
Po obiedzie znów zabraliśmy się za zwiększanie poziomu entropii w pokojach.
Trzeba było dopracować maszyny przed jutrzejszymi prezentacjami.
Wieczorem Bartek z Maciejem pojechali na lotnisko LAX odebrać Radka, naszego
opiekuna naukowego. Po drodze zahaczyli o wypożyczalnię samochodów, by wymienić
VAN'a z wyjącą skrzynią biegów na jakiegoś bardziej sprawnego. Przeryli cały
parking wypożyczalni, żeby wybrać takiego z jak najmniejszym przebiegiem. Tym
razem trafili lepiej - "nowy" Voyager nie imituje dźwięków napędu jonowego rodem
z Sokoła Milenium podczas jazdy.
Jutro zaczynają się zawody - odbędą się kontrole techniczne i prezentacje
samolotów. Dziś posiedzimy jeszcze chyba dość długo, żeby przygotować się
najlepiej jak się da.
15.03.2013
- piątek - pierwszy dzień zawodów
Dziś ważny dzień - rozpoczynamy zawody. Około godziny 7:15 jemy szybkie
śniadanie. Samoloty zostały przygotowane wczoraj, Mikras już czeka w
samochodzie, wszystko dopięte jest na ostatni guzik. O godzinie 7:45, w rytm
latynoskich hitów ruszamy "nowym", bordowym vanem do Airtel Plaza Hotel.
Na miejscu jesteśmy 40 minut przed naszą pierwszą prezentacja. Gdy przychodzi
czas, wchodzimy do jednej z sal konferencyjnej w której siedzi jury gotowe na
występ Wojtka. Pierwsze zadanie to złożenie modelu w czasie mniejszym niż trzy
minuty. Nasza ekipa jest szybka, Wuja w plątaninie kabli naszej Micro Bomby
porusza się sprawniej niż saper. Samolot jest gotowy w 1.5 minuty. Po zaliczeniu
szybkiego składania Wojtas zabiera się za prezentowanie modelu. Opowiada
inżynierom z Lockheed-Martin o tym w jaki sposób projektowaliśmy nasz samolot
Micro, jak go budowaliśmy, jak testowaliśmy i tłumaczy dlaczego to nasz samolot
zwycięży zawody. Po prezentacji Wojtek bez problemów odpowiada na pytania
jurorów.
Teraz czas zająć się samolotem klasy Regular. Wuja wraz z Bartkiem jadą po niego
do motelu. Nie mogliśmy zabrać go rano - nie zmieścilibyśmy się w samochodzie.
Reszta ekipy zostaje na miejscu i ogląda maszyny innych zespołów. Od razu
odnajdujemy się z załogą z Dęblin Airforce Academy. Goście są na prawdę spoko,
Wuja wystawia im certyfikat fajności. Szkoda, że Dęblin jest tak daleko od
Poznania, gdyby był bliżej pewno widywalibyśmy się z nimi częściej niż raz na
rok. Samolot z Dęblina zdobią barwy narodowe. Zdecydowanie widać, że chłopaki w
tym roku wiedzą już o co chodzi w tym konkursie. Samolot jest solidny, dość
lekki i starannie wykonany. Poza nieco długą golenią przedniego podwozia nie
widać elementów, które mogłyby sprawić im problemy.
Na miejscu jest też banda z Wrocławskiej Politechniki. Ich maszyny też wyglądają
zdecydowanie lepiej niż w zeszłym roku. Polskie samoloty znów wyraźnie odróżnia
od większości pozostałych wysoka staranność wykonania i dbałość o szczegóły.
Niektóre amerykańskie i indyjskie teamy zdecydowanie nie dbają o to by skrzydła
trzymały się solidnie kadłuba, albo chociaż miały podobną długość . To te
drużyny najczęściej zdobywają trofeum za najciekawszą rozwałkę.
Przez kilka lat uczestnictwa w tych zawodach nauczyliśmy się już jakie narzędzia
należy mieć przy sobie. Dla innych ekip nie jest to tak oczywiste. Co chwilę
ktoś przychodzi pożyczyć coś z naszych skrzynek i po jakimś czasie zaopatrują
się u nas wszyscy wokoło. Nigdy nie odmawiamy pomocy innym teamom, ale gdy
zaczyna nam brakować naszych narzędzi dla nas samych, musimy zrobić z tym
porządek i trochę zapanować nad swoimi zabawkami.
Gdy Wuja z Bartkiem dostarczają Regulara na miejsce, zabieramy się za uzbrajanie
go w naklejki bojowe. Maciej z Mateuszem wycinają mordę. Morda musi być.
Po poskładaniu naszego samolotu w całość przychodzi czas na sprawdzenie
poprawności działania wszystkich mechanizmów. Maciej szuka w pamięci nadajnika
modelu "Bajceps", naszego Regulara. Wertuje całą pamięć naszego Spektrum'a DX7 i
nie znajduje odpowiedniego programu. Jakiś sabotażysta musiał go skasować,
albo nadpisać w jego miejscu inny model. Do prezentacji niecała godzina, a
sterowanie samolotem nie działa. Maciej używa wszystkich przekleństw, jakie zna,
a potem zabiera się za programowanie samolotu od zera. Dusi pospiesznie w guziki
nadajnika, ożywiając kolejne z 8 serwomechanizmów, programując 9 mixów, 4 krzywe
wychyleń i zakresy działania wszystkich elementów wykonawczych. Przeraźliwe i
przeciągłe pikanie pospiesznie programowanego nadajnika przyciąga widownię która
ustawia się w koło. Niektórzy gapie wyglądają na wyraźne zdziwionych widząc ile
da się wycisnąć z prostego komputerka w naszym DX7. W końcu, po 40 minutach
najszybszego programowania w historii AeroDesignu, nasz Biceps wraca do pełnej
sprawności. Jest gotowy do prezentacji i badania technicznego.
Prezentacja Regulara przebiega gładko. Jednym z jej elementów jest demonstracja
możliwości załadowania ciężaru do samolotu poniżej 3 minut. Nam zajmuje to około
30 sekund. Na koniec, gdy przychodzi czas na pytania techniczne od jurorów,
nastaje cisza. Inżynierowie z Lockheed'a nie bardzo wiedzą o co można jeszcze
spytać Wojtka, po tak wyczerpującym przemówieniu. Zaczynają wypytywać nas o to
który raz startujemy i czy byliśmy już na zawodach w Los Angeles. Po kilku
minutach luźnych rozmów wychodzimy by udać się na kontrolę techniczną Regulara.
W czasie gdy reszta załogi czeka w kolejce do kontroli Bicepsa, Maciej z
Bartkiem po raz kolejny jadą do wypożyczalni samochodów. Tym razem chodzi o
aparat Wojtka, który udało się Kubie tak dokładnie schować w naszym poprzednim
vanie, że nikt go nie zauważył. Ponad dwugodzinna wycieczka przez kalifornijskie
korki owocuje wyłącznie zdobyciem informacji o tym, że biuro Lost&Found w
wypożyczalni już nie działa i że mamy wrócić w poniedziałek...
Biceps przechodzi kontrolę bez problemów. Jak zwykle dostajemy pochwałę za
staranne wykonanie, gwarantujące bezpieczeństwo i niezawodność.
Pod wieczór przychodzi czas na pizzę, omówienie zasad dotyczących bezpieczeństwa
i planu jutrzejszych lotów przez organizatorów. Normalnie w tym momencie
podawano wyniki, ale w tym roku jest inaczej. Punktacje poszczególnych drużyn
mają pojawić się w Internecie, do godziny 22:00. Niestety, mimo tego że jest
zdecydowanie później, nadal nic nie wiemy. Jutro musimy wstać przed 6, więc
powoli zbieramy się do spania. Wyniki pewno pojawią się rano.
16.03.2013
- sobota - drugi dzień zawodów
Wyniki pojawiły się po godzinie 2:00. W klasie Regular zdobyliśmy 49/50 pkt.
Lepsze od nas były tylko dwie drużyny, które zdobyły 49,5pkt. To oznacza, że na
razie mamy 3. miejsce, za dwoma pierwszymi ex aequo.
W klasie micro poszło nieco gorzej - wylądowaliśmy na 11 miejscu z 21 drużyn.
Zlokalizowaliśmy już winnego tego słabego wyniku i określiliśmy karę. Wojtek
musi 3 razy skoczyć na dechę do zimnego basenu. Nie ma przebacz.
Rano start o 5:30. Pada dość solidnie, a wygląd nieba nie wróży nic dobrego.
Bartek zawozi Wojtka, Macieja i Wuja ze sprzętem na lotnicho, by zajęli
zadaszone stoliki dla nas i dla Dęblina.
Sytuacja nie wygląda dobrze.
Przygotowywania do lotów zamieniają się w walkę z ulewą i lekką powodzią.
Lotnisko położone jest niżej niż okoliczne tereny, a na dodatek przepływa obok
niego strumyczek, który podobno potrafi wylać i odciąć ten teren od reszty
świata. Organizatorzy informują nas o tym, że ze względów bezpieczeństwa policja
może zarządzić nawet ewakuację lotniska i zamknąć je do końca dnia.
Podczas krótkiej narady piloci i organizatorzy decydują, że spróbujemy rozpocząć
jedną kolejkę o godzinie 9:15. Wtedy podobno deszcz ma padać słabiej.
Bierzemy się za przygotowywanie samolotów. Oprócz deszczu pojawia się silny
porywisty wiatr, przekraczający w porywach 15m/s.
Pojawia się problem z Micrasem. Wilgoć najwyraźniej szkodzi odbiornikom - żaden
z trzech które mamy nie chce działać. Wuja z Bartkiem zamykają się w vanie i
odpalają ogrzewanie z klimą na FULL, żeby przesuszyć sprzęt i portki.
W międzyczasie Kuba z Mateuszem owijają Macieja folią i przyklejają mu do głowy
parasol, żeby przetrwał pilotowanie samolotów.
Po kilkunastu minutach w suszarce elektronika w Mikrasie ożywa. Zabezpieczamy
najważniejsze elementy cienką lateksową folią, znalezioną w portfelach.
Pogoda daje nam w kość. Wdeptujemy w kałuże głębokie na 10 cm, krążymy między
małymi rzeczkami płynącymi przez teren lotniska i uchylamy się przed nisko
przelatującymi namiotami i innymi ciekawymi sprzętami, porwanymi przez wiatr.
Po godzinie 9:00 organizatorzy wołają reprezentantów ekip na kolejne zebranie.
Zapada decyzja o opuszczeniu lotniska. Wszyscy muszą z niego zniknąć. O godzinie
13:00 mamy zjawić się w hotelu Airtel, żeby ustalić co dalej.
Zwijamy się z lotniska i jedziemy do naszego motelu. Jesteśmy zziębnięci,
mokrzy, utaplani w błotku i głodni. Wypakowujemy szybko sprzęt, suszymy i ...
wskakujemy do wanny. Maciej odkrył wczoraj wieczorem, że to, co wcześniej
uważaliśmy za brodzik, jest tak na prawdę wypełnionym gorącą wodą jaccuzi. Jest bardzo
przyjemnie, nie przeszkadza nam nawet deszcz, coraz mocniej padający na głowy.
Po rozgrzewce w wannie Wojtas odbywa swoją karę. Trzy skoki do zimnego basenu
na dechę orzeźwiają naszego kolegę.
O 12:30 ruszamy na spotkanie. Zapada decyzja o wznowieniu lotów, pomimo deszczu
i wiatru. Wszystkie ekipy przemieszczają się żwawo na lotnisko. My też jedziemy,
ale nie mamy ze sobą samolotów. Bartek z Wujem zwalniają miejsce w aucie
wysadzając resztę ekipy i jadą po sprzęt do motelu.
Organizatorzy szybko rozpoczynają pierwszą kolejkę. Postanawiają zacząć od klasy
Regular. Normalnie jako pierwsze lecą mikrasy, ale ze względu na porywisty wiatr
tym razem na początku mają lecieć większe samoloty. Czas mija, a naszego sprzętu
nie ma. Kolejne ekipy startują, a Wojtek z Maciejem dreptają nerwowo w kółko,
pewni że opuścimy pierwszą kolejkę, z powodu braku sprzętu. W pierwszej kolejce
w klasie Regular można wykonać lot bez obciążenia, który jest dodatkowo
premiowany. Bardzo nam na niej zależy.
W
końcu, po pełnych nerwów i frustracji 40 minutach, na horyzoncie pojawia się
czerwony van, załadowany po dach naszymi zabawkami. Składamy Bicepsa w trybie
ekspresowym. Niestety przez pośpiech zostaje uszkodzona kratownica ogona. Jest
bardzo delikatna - woda wyraźnie zaszkodziła tej drewnianej konstrukcji. Nikt
nie przewidywał lotów ani przygotowań w deszczu. Szybko naprawiamy ogon i
ustawiamy się w kolejce do tankowania i startu.
Po
kilku minutach oczekiwania docieramy na koniec kolejki i ustawiamy się na linii
startu. Od tego momentu mamy dokładnie 3 minuty na oderwanie maszyny od ziemi.
Bartek podłącza grzanie świecy silnika, kręci rozrusznikiem i... nic. Silnik nie
odpala. Maciej biegnie pożyczyć grzałkę od ekipy z Dęblina i podłącza ją
bezpośrednio pod świecę wkręconą w głowicę silnika. Silnik nie odpala dalej.
Kończy się nasz czas i musimy zejść z pasa. Wojtek prosi prowadzącego o
pozwolenie na przejście na koniec kolejki i ponowną próbę startu w tej turze.
Otrzymujemy zgodę. Szybko diagnozujemy usterkę - świeca przepaliła się podczas
regulowania silnika przed lotami. Zmieniamy ją na nową i za chwilę po raz
kolejny stoimy z samolotem na linii startu.
Podczas odpalania silnika zaczyna lać. Maciejowi i Bartkowi nie robi to już
różnicy, bo i tak są przemoknięci, ale płatowiec i nadajnik są wrażliwe na
wilgoć.
Biceps bez obciążenia szybko odrywa się od płyty lotniska. Maciej wykonuje krąg,
walcząc z podmuchami wiatru skierowanego prostopadle do pasa i z deszczem
lejącym się do oczu. Podczas podejścia do lądowania wiatr znosi mocno samolot z
osi pasa. Maciej podejmuje decyzję o odejściu na drugi krąg. Odkręca gaz na 3/4
mocy i podnosi samolot w górę. Po chwili staje się najgorsze. Przemoczona
balsowa kratownica nie wytrzymuje obciążenia łamie się w połowie. Bez ogona
samolot traci sterowność i spada z kilku metrów na mokrą trawę. Koniec nadziei
na premię za pusty lot.
Zbieramy zwłoki Bicepsa i zanosimy do naszego boksu. Cały kadłub nadaje się już
wyłącznie na
ognisko, poległ również ster wysokości i jedna z końcówek skrzydeł. Silnik też
dostał. Wszystkie te części mamy na miejscu. Od razu rozpoczynamy naprawę.
Przychodzi czas na Micro. Wieje jak szalone, wiele ekip tchórzy i nie leci.
Organizatorzy ogłaszają, że dziś nie będzie więcej kolejek, że ta jest pierwszą
i ostatnią tego dnia.
W
ekipie zapanowała niezgoda - część zdecydowanie nie chce, by próbować wykonać
lot Mikrasem w burzowych warunkach, po tym jak 20 minut wcześniej poległ Regular.
Wojtek z Maciejem upierają się, żeby lecieć i ustawiają się w kolejce do startu.
Wyjmują jedną sztabkę stali z luku bagażowego, tak by zostało w nim 1350g.
Przed nami próbują sił koledzy z Wrocławia i Dęblina. Wrocławski samolot
przegrywa z wiatrem zaraz po starcie i rozbija się o ziemię. Dęblin kończy
niewiele lepiej. Bardzo niewiele samolotów dolatuje w jednym kawałku, jeden z
nich zostaje nawet porwany przez wiatr. Udane loty wykonują ekipy z Turcji,
Indii i jedna z Ameryki.
Przychodzi czas na naszą Bombę. Wieje mocny poprzeczny wiatr. Wuja, nasza
wyrzutnia do samolotów, zakłada hełm, chwyta Bombę nad głową i wyczekuje na
dobry moment do startu. W przerwie pomiędzy szkwałami Maciej odkręca pełen gaz a
Wuj z całej siły ciska samolotem przed siebie. Bomba walczy z grawitacją.
Nabiera prędkości lecąc ku ziemi i 15 cm przed glebą zaczyna wygrywać.
Maciej prowadzi naszą maszynkę naprzód, do pierwszego punktu kontrolnego. Gdy
sędzia podnosi zieloną flagę, zawraca samolot w kierunku drugiego z sędziów.
Bomba smagana wiatrem dzielnie przedziera się przez wilgotne powietrze. Na
kursie kolizyjnym pojawia się para kaczek, ale drób wykonuje sprytny unik.
Wiatr zaczyna porywać naszego mikrasa coraz dalej, Maciej zawraca samolot po
osiągnięciu drugiego z punktów kontrolnych. Teraz Bomba wraca na lotnisko lecąc
pod wiatr. Walczy na pełnym gazie, ledwo poruszając się naprzód. W akumulatorze
zaczyna kończyć się prąd i silnik powoli słabnie. Przed lotem Wuja przeładował
go ponad normę, ale walka z wiatrem pochłania dużo energii. Bomba ostatkiem sił
dolatuje nad strefę lądowania. Maciej sadza ją na mokrej trawie. Chwilę sunie na
brzuchu i hacząc śmigłem o trawę wykręca małe salto. Na szczęście nic nie ulega
uszkodzeniu. Lot zaliczony. Nasza ważąca 360g Bomba zalicza krąg z 1350 gramami
stali na pokładzie. To dobry wynik.
Zbieramy sprzęt, żeby ochronić go przed wodą i wiatrem. Szybko wciągamy kanapki
dostarczone przez organizatorów i zwijamy się z lotniska. Jak na złość, teraz
przestaje padać i zaczyna świecić słońce. Jest jednak za późno, żeby rozegrać
jeszcze jedną kolejkę. Kolejne odbędą się jutro.
Z
lotniska jedziemy bezpośrednio do domu Marka Małolepszego, przedstawiciela
tutejszej polinii, z którym poznaliśmy się podczas zawodów w 2009 roku. Po
pysznej kolacji zabieramy się do napraw naszego Regulara. Mamy do dyspozycji
ciepły i suchy garaż, zdecydowanie wygodniejszy niż nasze ciasne motelowe
pokoiki. W dogodnych warunkach szykujemy nasze maszyny na jutrzejszy dzień.
Prognozy pogody na niedzielę są zdecydowanie lepsze niż na dziś.
Na
bieżąco sprawdzamy czy wyniki dzisiejszych lotów pojawiły się w Internecie.
Niestety nadal ich nie ma, a robi się już późno. Pewno obejrzymy je dopiero
rano.
17.03.2013
- niedziela - trzeci dzień zawodów
Wyniki z soboty pojawiają się na forum SAE koło 2 w nocy. Po pierwszej rundzie
nasze Micro zajmuje 3. miejsce w ogólnej klasyfikacji. Regular spadł na 14.
pozycję.
Znów zrywamy się wcześnie. Przed 7:00 jesteśmy już na lotnisku. Zabieramy się za
składanie samolotów. W nocy naprawiliśmy Bicepsa i odbudowaliśmy kratownicę
ogona. Nie mieliśmy już niestety czarnej folii, więc ogon został poszyty na
czerwono. Nie wygląda to atrakcyjnie, ale nie o wygląd tu chodzi.
O 8:00 organizatorzy ogłaszają rozpoczęcie drugiej rundy lotów. Załogi ustawiają
się w kolejce z samolotami klasy Micro. Dziś pogoda jest zdecydowanie lepsza niż
wczoraj, więc więcej teamów decyduje się na lot. My przeprowadzamy obliczenia
dotyczące punktacji, ustalamy taktykę i obciążamy Bombę ładunkiem o masie 3.3
funta. 1,5kg to już dość sporo - przed dzielnym trio składającym się z Wuja (wyrzutni),
Bomby (samolotu) i Macieja (pilota) stoi teraz ciężkie zadanie. Kolejne mikrasy
startują i w końcu przychodzi nasza kolej. Wuja podnosi samolot nad głowę i czai
się na odpowiedni podmuch wiatru. Gdy w końcu przychodzi dobry moment, Bomba
wystrzelona z Wujowej ręki rusza dziarsko przed siebie, by zaliczyć oba punkty
kontrolne. Po udanym locie następuje udane lądowanie. Zaliczamy kolejny lot
samolotem Micro.
Od zeszłego roku do ogólnej klasyfikacji wlicza się ocenę za niezawodność – im
większa jest ilość poprawnie wykonanych lotów, tym więcej punktów. My jak na
razie w klasie Micro mamy 100% skuteczności.
Przychodzi czas na Regulara. W nocy nie zdołaliśmy już wyregulować i poskładać
wszystkich części samolotu, więc wykańczamy go w pośpiechu. Decydujemy się na
umieszczenie w luku bagażowym 10 kilogramów stali. Jest to posunięcie taktyczne
– podniesienie takiego ciężaru powinno zagwarantować nam miejsce w pierwszej 5,
ale nie nadwyręży samolotu.
Ledwo wyrabiamy się na sam koniec
tury. Mając w pamięci wczorajsze przeboje ze świecą żarową, polecamy Wojtkowi by
wziął do ręki zapasową świecę i klucz nasadowy na wszelki wypadek. Nie czekamy
długo w kolejce i za chwilę stajemy na pasie startowym. Bartek odpala samolot.
Maciej odkręca pełen gaz i kiwa głową na znak gotowości do startu. Samolot
zaczyna rozpędzać się po pasie. Nagle słychać wystrzał i silnik zdycha. Szybko
podbiegamy, by zobaczyć co się stało. Znów świeca. Tym razem odkręciła się i
wystrzeliła z głowicy. Teraz zaczynają się liczyć sekundy - na start mamy tylko
3 minuty, a sporo z tego czasu już minęło. Wojtek szybko przekazuje Bartkowi
świecę wraz z kluczem i za kilka sekund Biceps znów stoi na linii startu z
silnikiem wyjącym na pełnych obrotach. Samolot znów zaczyna się rozpędzać.
Maciej ma problemy z utrzymaniem go na pasie, samolot zaczyna uciekać w prawo.
Pilot podejmuje decyzję o próbie startu z dużą odchyłką od osi pasa. Chowa
przerywacze na skrzydłach, które trzymają samolot na ziemi podczas nabierania
prędkości i delikatnie zaciąga ster wysokości. Biceps odrywa się od pasa na
kilka stóp przed jego prawą krawędzią.
Samolot powoli wznosi się, lecąc w kierunku punktu kontrolnego. Gdy sędzia
liniowy podnosi zieloną flagę, pilot rozpoczyna spokojny zwrot, uważając by nie
przechylać samolotu za bardzo na boki. Druga zielona flaga oznacza, że można
rozpocząć kolejny zwrot i podejście do lądowania. Maciej delikatnie sadza
Bicepsa na pasie i przykleja go do ziemi przerywaczami. Samolot powoli wytraca
prędkość na pasie. Pilot zawraca maszynę i kołuje do nogi. Biceps dobrze się
spisuje, opłacało się zarwać noc i przygotować go do niedzielnych lotów. Trzeba
jedynie ograniczyć wychylenia przedniego skrętnego kółka, by łatwiej było
utrzymać samolot na pasie podczas startu.
Czas zastanowić się nad tym jak obciążyć nasze samoloty na ostatnią turę lotów.
Wojtas z Wujem obliczają i dobierają obciążenie dla Micro z dokładnością do 1
grama. Wojtek inwestuje w ten proces nawet własne pieniądze.
W ostatniej kolejce Bomba przewozi po niebie 1750 gramów i ląduje bezpiecznie.
Współczynnik bezawaryjności pozostaje na najwyższym poziomie - mikro zalicza
100% lotów. Punktacja za stosunek masy samolotu (360g) do masy podniesionego
obciążenia też powinna być wysoka.
Czas dobrać obciążenie na finałowy lot Bicepsa. Celujemy w premię za "prediction".
Każda z drużyn w raporcie wysyłanym przed konkursem określa przewidywany
maksymalny udźwig samolotu. Zgodność faktycznego udźwigu z obliczonym premiowana
jest wysoko - można dostać maksymalnie 20 pkt. My przewidzieliśmy udźwig na
poziomie 14kg. Wojtek z Maciejem szybko obliczają, że podniesienie 13,5 kg,
oprócz wysokiej punktacji za masę, zagwarantuje nam również premię na poziomie
19 pkt.
13,5 kg to bardzo dużo. Wszyscy wiemy, że lot z takim ciężarem może skończyć się
bardzo nieprzyjemnie, ale to ostatnia tura i ostatnia szansa żeby zaszaleć. Nie
możemy skonfigurować obciążenia tak, by uzyskać odpowiednią masę. Nasze
odważniki są albo za ciężkie, albo za lekkie. Pożyczamy kilogramową sztabkę
stali od załogi z Dęblina i wreszcie udaje nam się odpowiednio poskręcać tę
stertę metalu. Wsuwamy ładunek w Bicepsa i z trudem przenosimy go do stacji
tankowania paliwa. Nawet na ziemi widać, że nasza konstrukcja jest obciążona do
granic możliwości.
Przesuwamy się w kolejce do startu czując, że prawdopodobnie po raz ostatni
patrzymy na nasz samolot w jednym kawałku. Za chwilę okaże się jacy z nas
projektanci, konstruktorzy, modelarze, stratedzy, piloci. Gdy przychodzi nasza
pora na start wszyscy wstrzymujemy oddech i zaciskamy kciuki. Wszyscy oprócz
pilota, który podczas lotu powinien raczej używać kciuków do sterowania
samolotem.
Silnik bicepsa wyje na wysokich obrotach. Chwilę przed startem Bartek
zoptymalizował skład mieszanki paliwowo-powietrznej, by osiągnąć jak największą
moc w aktualnych warunkach. Samolot rusza przed siebie. Widać, że ciąg silnika
walczy z dużą bezwładnością - cała maszyna waży teraz około 18 kilogramów. Po
chwili rozpędu pilot przestawia w nadajniku przełącznik odpowiedzialny za
zamknięcie przerywaczy i opuszczenie klap, delikatne wysklepiających profil
skrzydła. Na start mamy wydzielone tylko 200 stóp pasa. Maszyna odrywa się
niedaleko przed linią, oznaczającą koniec strefy rozbiegu.
Od samego początku tego lotu widać, że będzie ciężko. Grawitacja nie daje za
wygraną. Maszyna nie może nabrać pułapu. Maciej prowadzi Bicepsa nad samą
ziemią, wciąż balansując na granicy przeciągnięcia. Na szczęście nie ma dużego
wiatru.
Samolot przelatuje nad linią kontrolną, ale jest za wcześnie żeby rozpocząć
zakręt. Pilot odlatuje na dużą odległość, próbując zyskać choć trochę wysokości.
Gdy widać już, że to się nie uda, rozpoczyna płaski zwrot. Biceps walczy
ocierając się niemal brzuchem o krzaki i trawę. Kilka razy przepada, tracąc
cenne centymetry dzielące go od ziemi. Po zwrocie, na prostej, słychać trzask
uderzającej w samolot gałęzi jednego z wyższych krzaków rosnących na lotnisku.
Na szczęście Biceps jest twardy, nie ulega uszkodzeniu, a dzięki dużej
bezwładności nie zmienia toru lotu. Przed drugim zwrotem Maciejowi i Bicepsowi
udaje się wywalczyć odrobinę wysokości. Podejście do lądowania wychodzi za
pierwszym razem. Pilot przymyka przepustnicę i stara się aby przyziemienie było
delikatne. Przy takiej masie nie można sobie pozwolić na błąd - wszystkie
elementy kadłuba i podwozia są obciążone ponad normę i nie zniosłyby twardego
lądowania. Samolot łagodnie styka się z pasem. Maciej włącza przerywacze, żeby
wyeliminować działanie siły nośnej skrzydeł.
Ogromna bezwładność sprawia, że Biceps szybko toczy się po pasie i nie chce się
zatrzymać. Uderza w trawę na końcu pasa i jeszcze chwilę jedzie dalej.
Opuszczenie pasa w taki sposób jest dozwolone. Zderzenie z trawą powoduje
wygięcie potężnego pręta przedniej goleni, ale nic nie odpada od modelu. Lot
będzie zaliczony. Skaczemy z radości - nigdy jeszcze nie podnieśliśmy takiego
ciężaru. Mamy nadzieję, że nasza konkurencja też.
Idziemy zważyć nasze ciężarki. Sędziowie robią zdziwione miny, gdy na
wyświetlaczu pojawia się 29.8 lb. Na razie nie wiemy kto ile podniósł, ale mamy
dobrze przeczucia.
Teraz, gdy mamy już loty za sobą, możemy trochę wyluzować. Idziemy po kanapki i
wciągamy ze smakiem, powoli uspokajając emocje. Czekamy na ogłoszenie wyników i
rozdanie nagród. W międzyczasie zbieramy nasz sprzęt i sprzątamy nasze stoły.
Wczorajsza walka z ulewą zaowocowała dużym bałaganem na całym lotnisku. Wypada
zostawić to miejsce w takim samym stanie, w jakim je zastaliśmy.
W końcu nadchodzi czas na ogłoszenie wyników. Po kolei zgarniamy kolejne
nagrody.
Osiągamy PIERWSZE MIEJSCE, za podniesienie największego ciężaru w klasie
Regular.
Lądujemy na DRUGIM MIEJSCU w ogólnej klasyfikacji klasy Regular.
TRZECIE MIEJSCE przypada nam za prezentację Bicepsa.
W klasie micro zdobywamy TRZECIE MIEJSCE, za stosunek masy modelu do
podniesionego ciężaru.
Za nasze wyniki otrzymujemy też czek na 750$.
Robimy serię pamiątkowych zdjęć i chowamy sprzęt do samochodu. Zostajemy jeszcze
trochę, by obejrzeć pokazy samolotów odrzutowych, akrobacyjnych i ... ogromnych
samolotów z papieru.
Zawody się kończą. Jedziemy znów skorzystać z uprzejmości Marka Małolepszego,
żeby spakować w jego garażu naszą skrzynię ze sprzętem i przygotować ją do
wysyłki do Polski. Dzień kończymy poczęstowani pyszną kolacją i deserem. Wracamy
do motelu bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi.
Pozostało nam teraz dopełnić formalności związanych z wysyłką skrzyni, trochę
odpocząć i wrócić do Polski.
|