Odwiedzin: 2804956 
 
Meteo











































  SAE AeroDesign East 2010 2/2  
  02.05.2010r.

Drugi dzień zawodów rozpoczął się dla nas o 5:00 rano. Środek nocy, słyszymy rozlegającą się znaną już melodię budzika. Wszyscy z trudem zwlekają się z łóżek. Śniadanie przebiega w ciszy i skupieniu. Jedyne konwersacje prowadzone przy słodkich gofrach z syropem klonowym, dotyczą kierunku wiatru i temperatury na lotnisku. Taktykę na dzisiaj, wstępnie wyrachowaną przez Wojtka potwierdzą dopiero dane o gęstości wysokościowej, które otrzymamy od organizatorów. Po wczorajszych zmaganiach zajmujemy na razie ósme miejsce. Próg do uzyskania premii za przewidziany ładunek ustalony został na 11,4kg. Gdyby udało nam się podnieść te 11,4 kg, wylądowalibyśmy na 5 może 4 miejscu, ponieważ straciliśmy przedwczoraj kilka punktów za to, że wprowadziliśmy zmiany konstrukcyjne już po wysłaniu raportu. By zaatakować podium, trzeba rzucić samolot na głęboką wodę. Oby tylko ta przenośnia nie stała się zbyt dosłownie zbyt dosłownie zrozumianą przepowiednią - pobliskie jezioro już wczoraj pokazało pazur. Widniejący na samym szczycie rankingu studenci z Quebec w Montrealu, ustawili poprzeczkę bardzo wysoko. Szczątkowe dane jakie mamy nie pozwalają nam stwierdzić, czy jest to zasługa uzyskania punktów za dokładne trafienie z "payload prediction" czy też znakomitej kondycji ich samolotu.

6:50. Docieramy dobrze już znaną polną dróżką do pola namiotowego imprezy. Na horyzoncie ponad taflą jeziora i drzewami na jego brzegu wyłaniają się już pierwsze promienie słońca. Po chwili zostają stłumione przez ciemną połać chmur ściągającą nad równinę. Opustoszałe stoły w ciągu paru chwil zapełniają się niezliczonymi skrzynkami ze sprzętem modelarskim. Wyjęta z plecaka ogromna flaga zostaje rozpostarta pomiędzy słupkami podpierającymi namiot. Przypomina wszystkim dookoła, że mimo dziwnego akcentu wcale nie jesteśmy Rosjanami. Pusty parking ulokowany na świeżo skoszonej trawie, wypełnia się teraz coraz szybciej wysoko zawieszonymi truckami i vanami.

7:15. Dochodzący ze wszystkich stron gwar uczestników rozbudził w końcu wszystkich i wskrzesił specyficzną atmosferę konkursu. Z głośników rozlega się jęk mikrofonu i charakterystyczne tembr głosu konferansjera zawodów, oznajmia rozpoczęcie kolejnego dnia lotnego. Czas przygotować model do ostatecznych zmagań. Co chwilę pojawiają się u nas koledzy z warszawskiego teamu, prosząc o wiertła - muszą powiercić dziury w kawałkach blachy, które udało im się wczoraj skądś wytrzasnąć - zastąpią im obciążenie, które wczoraj utopili w jeziorze. Chętnie udzielamy niezbędnej pomocy. Solidarność jaką odczuwamy z bratnimi ekipami, jest o wiele silniejsza od chęci zagorzałego współzawodnictwa.

Dochodzi 7:30, piloci udają się na poranny briefing. Podana zostaje także wartość gęstości - której jak się okazuje Wojtek nie zakładał w swoim arkuszu kalkulacyjnym. Kilka poprawek w kolumnach i palec Wojtka wskazuje na zakurzonym monitorze 28,5 funta co w przeliczeniu na rozsądne jednostki odpowiada 13 kilogramom. Od tej chwili zapominamy o masach rzędu 11-12kg. Przyparci do muru, przygotowujemy ołowiane sztabki. Potwierdzona zostaje informacja, że dziś odbędą się tylko 2 rundy. Wszystkie reprezentacje czują, że to już finał. Do przestrzeni ładunkowej CyanoPlane'u trafia ponad 13 kg ołowiany klocek. Pozostaje jedynie czekać i dywagować, czy wspomniana liczba zapewni nam drogę do wysokich lokat, czy raczej rozgrzeje publiczność widowiskowym stylem kamikadze.

Punkt 8:00. Jako pierwszy samolot na starcie ustawia się nasz MiniCyanoplane. Dźwignia gazu do góry, opory toczenia pokonane. Nie udało się jednak pokonać małego kamyczka, który spowodował podskok samolotu i skutecznie zmienił kierunek startu. Marcin szybko ustawia model na pozycji wyjściowej, razem z Maciejem zamiatają butami asfalt przed modelem, by usunąć groźne zanieczyszczenia. Tym razem mała cegiełka szybuje już w powietrzu. Ze względu na sporą już masę lot odbywa się nisko nad ziemią jest bardzo nerwowy i niepewny. Na szczęście dobry wiatr wiejący w osi pasa utrzymał konstrukcję w powietrzu aż do poprawnego przyziemienia. Zielona flaga arbitra może oznaczać podium w tej klasie. Kolejne modele w tej kategorii nie mogą się pochwalić już takim pozytywnym obrotem sprawy. Jeden z samolotów pewnie odkleja się od pasa i nabiera wysokości, ale nie wiadomo dlaczego równie szybko rozpłaszcza się z powodu upadku na wilgotną jeszcze darń. Inny, chyba nadmiernie dociążony, wykonuje jedynie rozpaczliwe ruchy sterem wysokości. W tej kolejce już nie poszybuje. Za plecami sędziów, blisko płotu bezpieczeństwa kotłują się już drużyny chcące jak najszybciej wykorzystać dobre warunki do startu modelami Regular.

Dochodzi 9:00, nadal jest chłodno a gęsta warstwa chmur w dalszym ciągu broni słońcu dostępu do miejsca zawodów. Startujące co chwilę samoloty, jak Airbusy z londyńskiego lotniska, nieprzerwanie siłują się z prawami fizyki. Ociężale i topornie próbują nabrać choć tyle wysokości, aby móc tylko bez przeszkód przelecieć nad zaroślami. Tym którym się to udaje, zostaje problem pędu jaki nabrała maszyna podczas lotu. Obciążone samoloty muszą lecieć szybciej, by utrzymać się w powietrzu. Każdy z pilotów stara się wycelować podwoziem możliwie jak najbliżej początku pasa. Ciągle trzeba mieć na uwadze towarzyszący ciężar, który przy bardzo dużej szybkości lądowania wyhamować jest naprawdę trudno. Jeśli nie uda się dobrze trafić w pas trzeba podchodzić na kolejny krąg, a to wiąże się ze sporym ryzykiem - każda kolejna sekunda w powietrzu to zagrożenie dla samolotu.

Kwadrans po 9 sędzia chwyta po naszą kartkę lotów i wskazuje ręką miejsce, w którym możemy rozgrzać silnik przed startem. Czekamy na powrót na ziemię poprzedniego konkurenta. Po jego lądowaniu chłopaki niosą z trudem ciężki Poznański samolot na początek pasa. Rusza. Dynamicznie udaje mu się rozpędzić i w połowie długości pasa odrywa delikatnie kółka od twardego podłoża. Wchodzi na bezpieczną i przelatuje nisko nad zaroślami zataczając łagodny krąg. Kontrolowana utrata wysokości i bezbłędne podejście do lądowania. Nieukrywaną radość ekipy przyćmiewa jednak decyzja sędziego liniowego, który wskazuje na przekroczenie linii lądowania. Okazuje się, że samolot pokonał końcową linię z jednym uniesionym kółkiem. Kiepska passa nam nie odpuszcza. Pozostaje nam dziś jeszcze tylko jeden lot, jednak nie zamierzamy odpuścić. Nie zmniejszymy przed nim obciążenia mimo, że na pewno zrobi się cieplej. W ciepłym powietrzu ciężej się lata - jest rzadsze i ciężej uzyskać w nim pożądaną siłę nośną. Na dodatek w wysokich temperaturach silnik osiąga mniejszą moc.

Kilka chwil później reprezentacja z Warszawy zalicza poprawny lot swoim świeżo wskrzeszonym "Kiwi", zakończony jednak przekroczeniem linii bezpieczeństwa. Tego samego życzymy kolegom z Rzeszowa, niestety rzeczywistość okazuje się być bardziej brutalna. Odważna konstrukcja z doczepionym 13kg obciążnikiem co prawda wzlatuje na wysokość ok. 1,5 metra ale po chwili traci nośność spadając na skrzydło. Słychać trzask łamanych gałęzi i balsowych listewek. Wracający z ekipą ratunkową model odbierają jego wykonawcy. Po krótkiej ocenie zniszczeń obiecują naprawę modelu i start w następnej rundzie. Wspomagamy ich materiałami niezbędnymi do odbudowania samolotu.

10:00. Konkurencja modeli gigantów dostarcza publiczności dużej rozrywki już od startu pierwszego modelu. Sprawdzona konstrukcja o profesjonalnym wyglądzie przynosi jednak załodze z Sao Paolo zastrzyk adrenaliny. Kolos dość sprawnie nabiera wysokości, ale sprawia pilotowi duże trudności w powietrzu. Nieoczekiwane podmuchy bocznego wiatru przy wlocie nad wodę, wyginają samolot na boki zmuszając sterującego do gwałtownych korekt.

O 10:30 na czele kolejki czekają na swoje drugie podejście modele Micro. I tym razem pierwszy do startu ustawia się MiniCyanoplan młodszego Macieja. Oczyszczenie pierwszych metrów pasa z kamyków i pilot mocniej chwyta za radio. Samolot opuszcza pas, ale natrafia na gwałtowne ruchy powietrza, próbujące strącić model z powietrza. Spokojnymi ruchami pilot wyprowadza maszynę z opresji. Udaje się zakończyć kółko i rozpocząć podejście nad pas. Duża prędkość i spora wysokość sprawia, że model podskakuje podczas lądowania. Lot nie zostaje uznany. To byłą ostatnia runda. Micro właśnie zakończyło udział w tym konkursie.

Punkt 11:00. Ostatnia kolejka lotów. Teraz wyjaśni się wszystko. Model załadowany tym samym obciążeniem, co w poprzednim locie. Będziemy starać się go powtórzyć unikając uprzednio popełnionych błędów . Niestety odbędzie się on w znacznie gorszych niż przedtem warunkach. Słońce zadomowiło się już na dobre na niebie. Tak jak wczoraj, powoli zaczyna robić się upalnie. Nerwowo kątem oka zerkamy na wskaźnik kierunku wiatru. Odchyla się nieznacznie w poprzek pasa. W chwili startu jednak czuć na skórze silny podmuch wiatru prosto pod skrzydła. Udaje się to wykorzystać i samolot wzbija się powolutku w powietrze. Lot przebiega analogicznie do poprzedniego. Silnik cały czas wyje na pełnym gazie, mimo to samolot ciągle jest na granicy przeciągnięcia. Precyzyjne i opanowane ruchy pilota, gwarantują utrzymanie równowagi. Za chwilę decydujące sekundy - lądowanie. Wszystkim nogi trzęsą się z przejęcia i podniecenia. W końcu podwozie styka się stanowczo z betonem, kilka metrów za początkiem pasa. Maciej stara się stłumić podskoki modelu. Dociska go do ziemi sterem wysokości i wychyla w górę przerywacze. Po kilku sekundach Cyanoplan całkiem już spokojnie, ale ciągle z impetem przejeżdża przyklejony do pasa przez końcową linię kontrolną. Nie może być inaczej - lot uznany. Entuzjazmu i radości całej załogi nie da się stłumić. Tego nam brakowało. Odkuliśmy się i to w samym finale. O podium nie ma już co marzyć, ale kilkoma pierwszymi pozycji za pudłem nie pogardzimy. Można naturalnie przypuszczać, że samolot uniósłby jeszcze te kilkaset gramów więcej, jednak ryzyko szybkiej utraty wysokości na zakręcie byłoby bardzo prawdopodobne. Po locie Maciej przyznaje, że podczas przelotu nad jeziorem i w trakcie ostatniego zakrętu ledwo stał na miękkich, roztrzęsionych nogach. To było zadanie wymagające ogromnego skupienia i opanowania od pilota, który prawdę mówiąc, ze względu na przechodzoną właśnie anginę, czuje się raczej nieciekawie.

Wpół do 12. Kolej na studentów ze stolicy. Mimo kilku krytycznych sytuacji, lot kończy się sukcesem. Opadają nieco emocje i dają o sobie przypomnieć puste żołądki. Zgarnąwszy w kartonowe pudło 8 przydziałowych porcji pseudohot-dogów z barowej przyczepy, zasiadamy ze spokojnym sumieniem na trybunie. Mamy stąd podgląd na całą kolejkę następnych załóg, czekających na swoje ostatnie podejście. Kątem oka zauważamy połatane złote poszycie efektownego aeroplanu rzeszowian. Przy pomocy jednego z warszawiaków udało im się sklecić rozpłatany model i są gotowi do ostatecznej próby. Sam start nie sprawia sterującemu zbytnich problemów, gorzej z samym utrzymaniem dziwadła w powietrzu. Pilot stara się za wszelką cenę podciągnąć znajdujący się kilka metrów nad wodą model. Z wielkim trudem mu się to udaje, ale po chwili przegrywa jednak pojedynek z grawitacją. Samolot kończy lot twardo w zaroślach.

Do godz. 13:30 swoich sił próbują jeszcze pozostałe niedobitki. Większość startów nie kończy się już pomyślnym lądowaniem na pasie. Z minuty na minutę z trawy lotniska znikają kolejne modele. Wraz z przyziemieniem ostatniego modelu loty kończą się i miejsce na pasie startowym opanowują wszystkie ekipy, tworząc długi, kolorowy korowód. Po uciszeniu entuzjazmu uczestników, wszyscy zastygają na chwilę w bezruchu. Amerykański fotograf wykonuje serie zdjęć w celu uwiecznienia wszystkich na ogromnej panoramie. Na końcu przejeżdża jeszcze przed wszystkimi ekipami z kamerą, wykonując pamiątkowy film. Ustawieni wspólnie z teamami z Warszawy i Rzeszowa, dumnie prezentujemy nasze modele i przy powiewającej polskiej fladze robimy serię zdjęć upamiętniających wspólny start polskich drużyn w tym konkursie. W międzyczasie dostajemy od wielu osób (między innymi od organizatorów i jurorów) gratulacje za odważny projekt, wyjątkowo starannie wykonany samolot, dobry pilotaż i ... za wyjątkowo stylowy, profesjonalny wygląd. Koszulki, samolot i rollbar przyozdobione logo Poznania i nasze kowbojskie kapelusze robią spore wrażenie.

Około 14:30 przychodzi czas na losowanie nagród w loterii oraz ogłoszenie wyników i rozdanie trofeów. Pakujemy ostatnie paczki do samochodów i biegniemy po wyniki. W połowie drogi słyszymy z głośników "team number fourty-seven" - nasz numer startowy. Wbiegamy na miejsce losowania od razu kierując się do wręczającego nagrody. Wygraliśmy aparaturę Futabę 7C. Po pamiątkowym zdjęciu dołączamy do innych konkursowiczów rozłożonych na trawie. Nawet nie zdążamy się rozsiąść gdy wywołany zostaje numer 321 - numer startowy naszego modelu Micro. Kolejny raz biegiem lecimy do stołu z nagrodami. Tym razem w nasze ręce trafia najnowszej generacji komputerowy symulator lotów RealFlight G5. Nagrodę odbieramy przy akompaniamencie buczenia, oznaczającego niezadowolenie pozostałych ekip. Nic dziwnego - to, że wygraliśmy w loterii po kolei dwie najatrakcyjniejsze nagrody wygląda co najmniej podejrzanie i nie fair, ale takie były wyniki losowanie. Po wydaniu wszystkich upominków prowadzący chwyta ze stołu arkusze z wynikami. Pierwszy dyplom przyznaje studentom z Politechniki Warszawskiej za najefektowniejszą kraksę. Trzeba przyznać, że ich wodowaniu towarzyszył prawdziwie efektowny plusk. Ekipa ze stolicy zgarnia także kilka innych trofeów. Najważniejszym sukcesem dla nich jest zajęcie 1. miejsca w klasyfikacji ogólnej w klasie Advanced. Przychodzi czas na rozliczenie ustnych prezentacji. W kategorii Micro zostaje nam przyznane 3 miejsce. W ogólnej klasyfikacji ostatecznie udaje nam się zająć 6 miejsce z modelem Regular i bardzo dobrą 4 pozycję w klasie Micro. Wszystkie wyniki dostępne na oficjalnej stronie organizatora. Gdy na stole z nagrodami i wyróżnieniami pozostaje już tylko zielony obrus, przedstawiciel SAE oficjalnie kończy zawody, życząc udanego powrotu do domu. Ekipy powoli rozchodzą się i rozjeżdżają do swoich hoteli. Usatysfakcjonowani z osiągnięć i nagród wracamy do hotelu, aby świętować dobre wyniki.

16:00. Zawody zakończone ale przed nami jeszcze cały wieczór, który zamierzamy wykorzystać na zwiedzanie Fort Worth i Dallas. Wraz z Jackiem odwiedzamy znów Fort Worth Stockyard, gdzie wciągamy na obiad miejscowy przysmak - teksańskie żeberka z grilla. Po obfitej uczcie szukamy jakichś atrakcji. Wszystkie sklepy z souvenirami są już zamknięte. Nasz wzrok przykuwa symulator rodeo z groźnym elektrycznym bykiem. Wskoczyć na niego decyduje się Marcin, Wojtek i Maciek. Wszystkim z nich byk bez problemu daje radę, a Maćka nawet porządnie obtłukuje po plechach. Kończymy pobyt w starej części Fort Worth i wyruszamy zobaczyć największą na świecie zamkniętą halę sportową. Stadion futbolowy na 100 000 kibiców na przedmieściach Dallas. Obiekt jest tak duży, że nawet rozległa panorama nie jest w stanie objąć wszystkiego. Niestety gorące negocjacje z ochroną nie zmieniają faktu, że stadion dla zwiedzających jest już dziś zamknięty i nie udaje nam się wejść do środka.

Korzystając z ostatnich promieni zachodzącego słońca jedziemy zwiedzić downtown w Dallas. W samym środku centrum, pośród wysokich biurowców i połaci betonowych ulic i chodników, znajduje się zielona enklawa. Na małym skwerze pokrytym zielenią i drzewkami rozgrywa się scena pędzenia bydła przez kowbojów. Oczywiście nie w rzeczywistości. O historycznym rytuale przypominają brązowe odlewy trzody bydła i trzymających je w ryzach kowbojów.

Kolejnym punktem wycieczki jest miejsce zamachu z 1963 r. na prezydenta USA J.F. Kennedy'ego. Na ulicy w prawdopodobnym miejscu, gdzie kule dosięgły głowę państwa zaznaczono farbą biały krzyż. Kontynuując rajd po ulicach centrum, docieramy jeszcze do pierwszego domu w Dallas i betonowej konstrukcji, będącej pomnikiem wydarzeń z roku 1963.

Dochodzi 22:00. Postanawiamy znaleźć miejsce, gdzie można by wspólnie usiąść i wypić dobra kawę. Jacek zabiera nas do pobliskiej kafejki - "La Madelleine". Klimatyczna francuska knajpka zaskakuje nas jednak nie tylko dobrą kawą, ale także prawdziwym, dobrym chlebem i pysznym dżemem - takimi jak w Polsce. Kolację mamy już za sobą. Padamy powoli z nóg, także czas już wracać do motelu. Po drodze jeszcze przejazd po imponującym 6 poziomowym skrzyżowaniu, z którego rozpościera się widok na migotające nocą downtown. Moc powoli opuszcza ekipę. Wszyscy zasypiają w samochodach. Na posterunku zostają jedynie kierowcy - Radek i Jacek, który po drodze próbuje dogadać się z na wpół śpiącym na prawym przednim fotelu Maciejem.

Zasypiamy w hotelu z poczuciem, że to był dla nas na prawdę dobry dzień.

03.05.2010r.

11:00. Dziś dane nam było pospać dłużej niż przez ostatnie kilka dni. W końcu zasłużyliśmy na to dobrym wynikiem w konkursie. Wyspani i gotowi do pracy Marcin z Bartkiem szykują skrzynię do spakowania. Czynność wydająca się z pozoru mało wymagająca, zabija ćwieka naszym kolegom. Nie pamiętając pierwotnego ułożenia wszystkich klamotów, próbują umieścić całą zawartość optymalizując ułożenie skrzynek i części samolotów jak tylko się da. W międzyczasie Adam i Maciej nadrabiają zaległości związane ze stroną internetową. Po bitych 2 godzinach pracy wypakowana po brzegi skrzynia zostaje zamknięta i umieszczona w aucie. Ostatni obowiązek związany z zawodami wypełniony, także cały team może wreszcie udać się na upragnione śniadanie do Golden Corral.

14:30. Po wprowadzeniu obfitego śniadanio-obiadu do układu pokarmowego jedziemy do lokalnego oddziału DHL nadać naszą 110 kilogramową paczuszkę do Polski. Przybywamy na teren lotniska i podjeżdżamy pod terminal jednej z hal, w której przeładowywana jest drobnica. Wjeżdżamy Dogde'em przez bramę do środka sortowni. Otwieramy bagażnik i widzimy jadącego w naszym kierunku wózkiem widłowym pracownika magazynu. Początkowo chcemy sami wytaszczyć skrzynię z auta, ale magazynier oferuje swoją pomoc. Z milimetrową dokładnością wpasowuje się w wąską szczelinę pomiędzy drewnianą płytą dna skrzyni a delikatnym tworzywem podłogi bagażnika. Z zegarmistrzowską precyzją manewruje skrzynią na widłach, aby za chwilę bez trudu wydostać paczkę z wnętrza naszego vana. Sprawdzamy z niedowierzaniem próg auta w poszukiwaniu zadrapań, ale nie ma nawet ryski - uznanie dla umiejętności pracownika DHL. Szkoda, że Wojtkowi tak samo sprawnie nie idzie wypełnienie listów przewozowych. Po 15 minutach wypisywania formularza dowiaduje się od pracownika biura, że wypełnił kolumny na odwrót. Frustracja Wojtasa sprawia, że obrywa się każdemu po kolei. Po wyrzuceniu z siebie porcji złych emocji, Wojtek kieruje złość w długopis i energicznie (ale tym razem poprawnie) kończy rozpisywać wszystkie papiery.

Około 16:00 wychodzimy z DHL'a. Paczkę uznajemy za nadaną. Czas teraz na zaplanowany wypad do lokalnego muzeum lotnictwa, a potem mały tour po sklepach. Docieramy pod główną bramę muzeum. Widniejąca na stalowych poprzeczkach tablica oznajmia nam niestety, że dziś przybytek jest zamknięty. "No tak, w końcu mamy poniedziałek" - kiwamy głowami. Mogliśmy to przewidzieć. Ale nic to. Za cel obieramy teraz sieć sklepów Marshall's, znanych z drastycznych obniżek cen markowej odzieży. Już wizyta w pierwszym sklepie mocno uszczupla budżet każdego z nas. Wejście do drugiego Marshalls'a kilkanaście kilometrów dalej kończy się upakowaniem bagażników kolejnymi ciężkimi siatami. Do trzeciego jedziemy już tylko "żeby popatrzeć" obiegając sobie zaciśnięcie pasa. Niestety. Wychodzi jak zwykle. Szalone przeceny i niepowtarzalne okazje biorą górę. Po odejściu od kasy, przeliczamy chyba już głównie drobniaki w portfelu. Sumaryczny majątek większości z nas nie przekracza już chyba nominału z portretem Benjamina Franklina.

Przed 23:00 jesteśmy z powrotem w motelu. Kładziemy się posłusznie spać - jutro pobudka o 3:15.

04.05.2010r.

Czwartego maja Jacek Tryczyński bierze nas na wyprawę do Houston i Galveston. Niby tylko wyskok nad morze ... tymczasem to ponad 500 km w jedną stronę. Dzień zaczyna się wcześnie rano. Dzięki uprzejmości Jacka dysponujemy sporym vanem, w którym mieścimy się w komplecie. Droga mija na dyskusji, część ekipy odpływa w krainę snu. Po drodze mijamy najcięższe więzienie w Texsasie, pomnik gubernatora Sama Houstona. W końcu docieramy do Houston, w którym kierujemy się do NASA Johnson Space Center, sztandarowego obiektu na trasie turystycznej w Houston. Zwiedzamy historyczne centrum kontroli lotów, oglądamy ośrodek treningowy wyposażony m.in. w rosyjskie moduły kosmiczne i makiety wahadłowców, robimy sobie także zdjęcia przed rakietą Saturn V i silnikami rakiet. Na koniec jeszcze wizyta w centrum edukacyjnym, w którym wchodzimy m.in. do repliki wahadłowca.

Kolejnym punktem programu jest Galveston. Chcemy zanurzyć stopy w wodach Zatoki Meksykańskiej zanim dotrze tam ropa wydobywająca się ze zniszczonego 20 kwietnia szybu platformy PB. Woda jest czysta, Bałtyk przy tym się chowa. Zwiedzamy niszczyciel USS Stewart i łódź podwodną USS Cavalla z czaów II wojny światowej. Pozazdrościć tylko jakości zachowanego sprzętu - pomimo lat wygląda niemal jak by był na chodzie ... poza tym, że łódź stoi na lądzie.

Na koniec Jacek proponuje jeszcze wizytę w kasynie w Shreveport w Lujzjanie, ale ponieważ jest już późno, a dodatkowo czeka nas jutro długa podróż, rezygnujemy z tego punktu programu. Do hotelu wracamy późno. Dziękujemy Jackowi za pomoc i życzliwość jakiej zaznaliśmy z jego strony podczas naszego pobytu w USA. Z naszych już trzyletnich doświadczeń zdecydowanie wynika, iż pomoc Polonii w USA jest bezkonkurencyjna!

05.05.2010r.

Nadchodzi wreszcie ostatni dzień naszego pobytu w USA. Trzeba przyznać, iż w tym roku czas pobytu skrojony jest "na miarę" - ani za dużo, ani za mało. Zdajemy samochody w wypożyczalni i zaczyna się nasza odyseja. Nie możemy jednak zrezygnować z jednej przyjemności. Dotychczas opuszczaliśmy USA z przekonaniem, że nie weźmiemy żadnego hambuurgera do ust przez kolejny rok. Tym razem, dzięki Jackowi, który wskazał nam Golden Corral i La Medlaine, wyjeżdżamy uważając iż w USA także można "jeść po ludzku". Tak więc zamawiamy na lotnisku - jak głosi reklama - The Original World's Greatest Burger. Tego nam brakowało!

Dalsza podróż mija bez większych atrakcji. Okazuje się tylko iż Airbus KLM, którym wracamy jest dużo mniej wygodny niż ten, linii Delta, którym lecieliśmy do USA, poza tym menu jest dużo mniej atrakcyjne. Korzystamy z pokładowego serwisu multimedialnego, oglądając najnowsze filmy. Na Schipol lądujemy już następnego dnia, 6 maja.

06.05.2010r.

Na Schipol czeka nas jeszcze dość długie oczekiwanie na kolejny samolot. Wreszcie docieramy do Berlina, czekają już na nas Grzesiu Kędzierski w VW Caravelle z Aeroklubu Poznańskiego i ojciec Macieja drugim samochodem. Po kolejnej podróży docieramy wreszcie do upragnionego domu.

11.05.2010r.

Już 11 maja dociera do Polski model w skrzyni. Do tej pory podróż powrotna trwała zwykle bardzo długo, tym razem szczęśliwie cło nie zgłaszało zastrzeżeń, nie zginął też karnet ATA. Dzięki temu model będzie mógł wziąć udział z Zlocie Gigantów w czerwcu 2010r.

Podsumowanie

Kolejny start reprezentacji Politechniki Poznańskiej w zawodach SAE AeroDesign przechodzi do historii. Z roku na rok nasze wyniki są coraz lepsze. Rywalizujemy już nie tylko z drużynami tych polskich uczelni, które zaczęły po nas przygodę z SAE, ale także z Politechniką Warszawską, weteranem AeroDesign, z którą wygrywamy w klasie Regular jako pierwsze polska uczelnia. Dobrze radzimy sobie na tle drużyn amerykańskich; miejsce 6 w gronie 44 mówi samo za siebie. Mamy coraz więcej doświadczenia w zakresie organizacyjnym. Dzięki wsparciu Rektora i Dziekanów Politechniki Poznańskiej, Miasta Poznań, firmy DHL, Aeroklubu Poznańskiego, Towarzystwa Chrystusowego, przedstawicieli lokalnej Polonii oraz licznego grona sympatyków pomagających nam w naszych dążeniach realizujemy w praktyce postulat zmiany kształcenia z wykładowo-podręcznikowego (learning by reading) na projektowe (learning by doing). Wiele udało nam się osiągnąć, jeszcze jeden cel pozostał - zwycięstwo. Ale w tej kwestii zapraszamy do lektury naszych relacji za rok, w których - jak mamy nadzieję - uda nam się opisać to radosne wydarzenie.

Ekipa SAE AeroDesign Politechniki Poznańskiej
 
do góry

 
Zlot Gigantów 2019
Grupa Akrobacyjna Żelazny
Oœrodek Szkolenia Lotniczego Żelazny 6
Rezerwacje obeiktów sportowych (squash, tenis, bowling) w ramach Studium Wychowania Fizycznego Politechniki Poznańskiej
Beata Choma
Latanie precyzyjne. Aeroklub Poznański
77 Szkoła Bezpiecznego Latania
SAE AeroDesign Politechnika Poznańska
Gliding Team Klinika Kolasiński
www.aerofoto-kaczmarczyk.com
Akademicki Klub Lotniczy Politechniki Poznańskiej
Akademicki Klub Lotniczy UAM
lotniczapolska.pl
CityZen
QR www.aeroklub.poznan.pl